I'm growling.

    Idę ze spuszczoną głową, czując jak cienie przesuwają się po mojej twarzy. Las nie jest najlepszym miejscem na spacer o późnej godzinie. Mimo iż zdaję sobie sprawę z grożącego mi niebezpieczeństwa, nie zawracam. Nie boję się wilków. Jestem niemal w stu procentach pewien, że na żadnego się nie natknę. Księżyc obserwuje mnie bacznie. Nie widzę gwiazd. Niebo jest czarne jak otchłań w moich oczach. Dlaczego jestem pozbawiony uczuć? Nie chcę być obojętny na piękno świata. Pragnę się zmienić, być kiś lepszym.
     Naciągam kaptur na głowę, po czym chowam ręce w kieszeni kurtki. Robi się coraz zimniej i ciemniej. Prawie niczego nie widzę, więc co chwila wpadam na drzewo, zahaczam ramieniem o wystającą gałąź lub potykam się o korzenie. Powinienem czuć strach, ale ja nie odczuwam nic. W moim sercu nie ma miejsca na ciepło. Jestem przeciętnym chłopakiem, który sprawia problemy i którego nikt nie potrzebuje. W takim razie ja też nikogo nie potrzebuję.

     Moja nogawka plączę się w krzewie. Szarpię się, wydostając z uścisku rośliny. Żałuję, że nie wziąłem żadnej latarki. Jestem teraz zdany tylko na swój wzrok. Mimo wszelkich starań, nie jestem w stanie nic dostrzec. Wkładam rękę głęboko do kieszeni, oddychając głęboko. Wokół moich ust pojawiają się obłoczki. Jest tak zimno. Powoli zamarzam. Moje palce zaciskając się wokół zapalniczki, którą odnajduję na dnie kieszeni. Wyciągam ją na wierzch, a wtedy niewielki płomyk ogrzewa mój policzek. Unoszę dłoń, oświetlając sobie drogę. Płomień staje się coraz jaśniejszy i większy, a ja w końcu uśmiecham się do siebie. Nareszcie wszystko widzę.
     Zimno znika, zastępuje je ciepło albo jego złudzenie. Jak to możliwe, że tka mała zapalniczka jest w stanie mnie ogrzać? Uśmiech momentalnie znika z mojej twarzy, gdy orientuję się co tak naprawdę jest źródłem światła i ciepła. Moja ręka płonie. Palce, pięść, kostki, mój rękaw. Odrzucam zapalniczkę, która gaśnie w ciągu jednej chwili. Ogień jednak nie znika. Rzucam się panicznie, chcąc ugasić płomienie. Nic z tego. Jest ich coraz więcej. Suną po moim ramieniu do twarz. Nieudolnie usiłuję ochronić twarz. Obijam się o drzewa, czując jak słone łzy parują z moich policzków. Nic nie widzę. Nie jestem w stanie otworzyć oczu i na to patrzeć.
     Najpierw ogień przenosi się na jedno drzewo, a w przeciągu kolejnych chwil trawi cały las, ze mną włącznie. Moje ubranie rozpada się. Kurtka topi się i spływa po mnie. Ściągam ją prędko, uciekając ile sił w nogach. Ale czy to cokolwiek zmieni? Zaraz zamienię się w wiór. Moje ciało zwęgli się całkowicie i nic z niego nie zostanie.
     Wybiegam z lasu, potykając się o swoje własne, długie nogi. Upadam z jękiem, czując jak nagły deszcz gasi płomienie z mojego ubrania. Wciąż leżę nieruchomo, moknąc. Ciepło znika i po chwili trzęsę się. Jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłem się z dreszczy jakie teraz przechodzą wzdłuż mojego kręgosłupa. Otwieram oczy, spodziewając się ujrzeć stopioną skórę, poparzoną do granic możliwości. Moja dłoń wygląda jednak normalnie. Dotykam twarzy, nie wyczuwając żadnych zmian. Włosy także mi nie spłonęły. Jedynie ucierpiały moje rękawy i kurtka.
     Wycieram łzy z twarzy, podnosząc się powoli. Odwracam się, czując na sobie żar płonącego lasu. Czy to złudzenie? Do moich uszu dochodzą wyjące syreny. Nie czekając na dalszy rozwój akcji, uciekam.
.
.
.
.
.
.
template by oreuis